Orzeźwiające planszówki na wakacyjne upały
Jak się bawić z iskrą i nie spalić sobie mózgu?
25 czerwca 2021
Kamis, Madzia
Uff, jak gorąco! Lato przyszło do nas z przytupem, a my z otwartymi ramionami witamy każdy promień słońca. Chyba nie tylko ja zresztą mam poczucie, że na rozmaite sposoby wszystko coraz wyraźniej wraca do życia. Być może niektórzy nie zdążyli się jeszcze zaszczepić, niektórzy pewnie mają rozmaite obawy, ale nie wątpię też, że wielu z nas pierwszy raz od dawna będzie chciało porządnie wykorzystać te wakacje i szuka pomysłów na spędzanie czasu na zewnątrz. Madzia, masz już jakieś plany?
Na spędzenie czasu na zewnątrz? Oczywiście! Nadrobię zaległości w książkach i komiksach nad pobliskim zalewem, odwiedzę kilka zoo w Polsce i nie odmówię sobie jedzenia owoców prosto z drzew. I oczywiście wszędzie zabiorę ze sobą planszówki. W końcu to świetna rozrywka zarówno w domu jak i na zewnątrz, na balkonie, łące czy w lesie. Jest to też świetny sposób na zintegrowanie się z nowo poznanymi ludźmi. Hmm... tylko co wybrać żeby jeszcze bardziej nie przegrzać naszych i tak nagrzanych słońcem mózgów?
Dla mnie być może idealną grą na te wakacje jest Wyprawa do El Dorado. Wcielamy się w podróżników przeczesujących południowoamerykańską dżunglę i rywalizujących o to, kto pierwszy odkryje słynne, zaginione miasto pełne złota. Każdy fan filmów o Indianie Jonesie czy gier z serii Tomb Raider i Uncharted będzie czuł się tu jak w domu – w dużej mierze dzięki bardzo przyjaznej oprawie graficznej Vincenta Dutrait, który jak zwykle nie zawodzi.
Ale to nie oprawa ani klimat decydują o tym, że nie mogę doczekać się kolejnych rozgrywek. Ten tytuł to po prostu kolejny popis umiejętności Reinera Knizii w projektowaniu nadzwyczaj prostych do zrozumienia, a jednocześnie angażujących gier. Dosłownie po kilku minutach szybkiego wprowadzenia już możemy grać i świetnie się bawić, ale mimo tak prostych zasad czeka tu na nas gęsta jak tropikalny las głębia taktyczna, którą szybko się nie znudzimy. Jak sama wiesz, dopiero co prezentowaliśmy rozgrywkę tej gry na kanale, więc można tam zobaczyć jak to wygląda w praktyce.
- WWG
Wyprawa do El Dorado ma jeszcze jedną zaletę. Można spokojnie modyfikować planszę aby dopasować ją do miejsca, w którym gramy. A przecież wakacje to czas, kiedy często nie wiemy jaka powierzchnia do grania nam się trafi. Dlatego ja ze swojej strony polecam Little Town. Plansza jest na tyle mała, że spokojnie zmieścimy się z nią na balkonowym stoliku i nie ma zbyt wielu dodatkowych elementów. A do tego sama rozgrywka trwa 40 minut. A nie raz dwuosobową partię kończyliśmy w połowie tego czasu.
Ale przede wszystkim jest to bardzo dobra gra ekonomiczna o budowaniu miasteczka. Dostaliśmy tutaj całkiem sporo możliwości planowania swoich ruchów przy zaledwie kilku zasadach. Bo w swojej turze gracz albo decyduje się na wybudowanie budynku na planszy, albo kładzie robotnika na polu i wykonuje akcje z pól na około. I to wszystko. Naprawdę. Ta gra zaskoczyła mnie bardzo tym, jak lekko się w nią gra i z przyjemnością wyciągnę ją nawet kiedy gorące słońce usmaży część moich szarych komórek. A przy tym dała mi satysfakcję z tego, że jednak zmusiła do minimalnego wysiłku tą część mózgu, która jeszcze żyje.
- WWG
Ale czasami w wakacje mamy też ochotę się po prostu zrelaksować i tej części mózgu, która jeszcze żyje, do niczego nie zmuszać. Czasami możemy też mieć problem ze znalezieniem nawet niedużej płaskiej powierzchni – chociażby na plaży lub w podróży. Między innymi w takich sytuacjach lubię sięgnąć po Kolejowy Szlak.
Potrzebujemy jedynie odrobiny przestrzeni, na której rzucać będziemy oryginalnymi kostkami przedstawiającymi różne rodzaje tras kolejowych i dróg (równie dobrze możemy to robić wewnątrz pudełka). Na przestrzeni kilku rund gracze wspólnie rzucają tymi kośćmi, a następnie – już samemu – wedle uznania rysują wyrzucone trasy na swoich własnych planszetkach. Planszetki są suchościeralne, ale przede wszystkim są twarde, więc można grać również trzymając je choćby na kolanach.
Rysując te trasy próbujemy połączyć ze sobą różne części naszego „miasteczka” i zebrać jak najwięcej punktów. I choć w rzucaniu tymi kośćmi jest element hazardu, a w rysowaniu element planowania, to całość jest ponad wszystko odprężająca – wraz z rundami nasze opcje się zawężają, ale żeby nieźle grać, wcale nie musimy planować zbyt daleko. Co najważniejsze, mało jest w świecie planszówek równie satysfakcjonujących chwil, co moment, gdy w Kolejowym Szlaku nasze trasy się ze sobą na końcu spinają.
- WWG
A gdyby tak zamiast szlaków kolejowych wyznaczać wodne? I zamiast je rysować układać kafelki? I nie, nie będę Was po raz kolejny męczyć „karkasonem”. Chociaż kusi – ten temat już wystarczająco omówiliśmy w recenzji i podcaście. Zamiast francuskich zameczków proponuję nasz polski Wodny Szlak, który mimo pozornych podobieństw do wspomnianego Carcassonne, daje zupełnie inne odczucia z rozgrywki.
Podczas kiedy każdy z nas będzie układał swoją rzekę, nasza uwaga będzie skupiać się nie tylko na tym, który kafelek da nam najwięcej punktów, ale również na tym, w którym kierunku go ułożymy, bo to jak przebiega prąd tej rzeki ma tutaj znaczenie. A ponieważ zawsze wybieramy z trzech kafelków, a te których nie weźmiemy przekazujemy następnemu graczowi, często będziemy musieli się zastanowić, czy nie wybrać którejś płytki tylko po to, aby nie dostał jej nasz przeciwnik.
- WWG
No dobra, sielanka sielanką, ale zdarza się też, że jednak szukamy w wakacje trochę mocniejszych doznań albo musimy rozstrzygnąć komu należy się najlepsze miejsce na plaży. Jesienią ubiegłego roku recenzowałem Cyklady wraz z dodatkiem i powiedziałem wtedy, że ta gra może dać tym, którym wówczas nie udało się nigdzie wyjechać, namiastkę utraconych wakacji. I tutaj, w kolejnym roku, gra nie straciła nic ze swojej świeżości. Ciągle jest kolorowa, ciągle świetnie łączy strategiczność z przystępnością i ciągle ma bardzo wakacyjny klimat.
Wcielamy się tu w przywódców greckich polis i składając ofiary licytujemy przychylność różnych olimpijskich bogów. Tylko za ich łaską będziemy mogli bowiem rywalizować o dominację na greckich wyspach. Będziemy tu trochę budować, trochę eksplorować i trochę walczyć – wystarczająco dużo, by poczuć się jak prawdziwy strateg, ale nigdy więcej niż mogłyby znieść nasze wygrzane na słońcu głowy. Warto wybrać się nad Morze Egejskie, a jeśli ktoś chciałby się przyjrzeć grze bliżej, to zachęcam do sprawdzenia wspomnianego filmu.
- WWG
Rzeczywiście grając w Cyklady człowiek od razu ma wrażenie, że przeniósł się do słonecznej Grecji i nawet siedząc w domu można przez chwilę poczuć się jak na wakacjach. Tylko pudło jest tak duże, że zabierzemy je ze sobą tylko na wyjazdy samochodem . A co z tymi, którzy pakują się w plecak i planują wędrówki po górach? Potrzeba czegoś malutkiego, bo tu każdy dodatkowy gram na plecach ma znaczenie. W takim przypadku polecam klasyczny List Miłosny.
To gra składająca się z dosłownie 16 kart, a daje nam mnóstwo zabawy. Fabularnie będziemy tutaj walczyć o miłość księżniczki, ale temat jest tu drugorzędny. Jeśli dworskie intrygi to nie Wasze klimaty, spokojnie możecie sięgnąć na przykład po grę Munchkin: Lista Skarbów. Sama rozgrywka w obu tytułach jest identyczna. Każdy ma na ręce jedną kartę, w swojej turze dobiera drugą i jedną z tych dwóch zagrywa. Każda karta ma określoną akcję, która jest na niej opisana. W ten sposób będziemy starali się wyeliminować innych graczy poprzez zgadywanie, co mają na ręce lub przez pojedynki. I tak aż zostanie tylko jeden pretendent do ręki ukochanej (albo kupy złota – jeśli wybraliście munchkinową wersję fantasy).
Jedno rozdanie trwa co najwyżej kilka minut, więc nawet wyeliminowani gracze nie będą czuć znużenia czekając na koniec rundy. Zasady są zaś na tyle proste, że spokojnie namówicie na rozgrywkę świeżo poznanych ludzi na szlaku. A jeśli podstawowy List Miłosny – tak jak ja – ograliście już na wszystkie strony, to sięgnijcie (również tak jak ja) po wersję marvelowską – Rękawica Nieskończoności. Tutaj zasady zostały delikatnie zmienione i możemy poczuć bijącą od nich świeżość.
- WWG
Mam mnóstwo świetnych wspomnień z klasyczną wersją Listu Miłosnego, ale zdecydowanie polecam polować na edycję rozszerzoną, w którą można grać nawet w 8 osób. Najlepiej bawiłem się grając w większym gronie, właśnie w luźnej, wakacyjnej atmosferze.
Ale zostawmy na chwilę gry. Nie wyobrażam sobie porządnego lata bez mocnej muzyki – czy to do samych gier, czy poza nimi. Madzia, czy jest jakiś twórca lub zespół, którego w najbliższych miesiącach będzie w Twoich uszach pełno?
Uwielbiam słuchać muzyki z różnych gier wideo (więc tak nie do końca zostawiamy gry). Pozwala mi się przenieść znów do tamtych światów, tym bardziej, że latem mniej czasu spędzam przy konsoli, bo szkoda marnować takiej ładnej pogody na siedzenie w domu. Tylko zamiast po raz kolejny puszczać na słuchawkach ścieżkę dźwiękową z samej gry, włączam Miracle of Sound. To jednoosobowy projekt muzyczny stworzony przez Gavina Dunne, który okazjonalnie zaprasza innych muzyków i piosenkarzy. Jego piosenki są mocno inspirowane grami wideo, a także filmami i serialami. I przyznam, że często podobają mi się bardziej od oficjalnych utworów.
Brzmi (ha-ha) zachęcająco. Muzyka z gier wideo czasami świetnie też pasuje do planszówek. Z drugiej strony zdarza się, że nie ma się nastroju na zbyt tematyczną muzykę – także przy planszy.
Na pewno z ust ludzi w całej Europie – a przynajmniej tych lubiących dobrego rocka – ostatnio nie schodzi znakomite i intensywne jak czarne espresso Måneskin. Cieszy mnie to, że muzykę tych włoskich supergwiazd raczej trudno będzie tego lata ominąć, ale ja sam w pierwszej kolejności puszczę na moje ucho najbardziej wyrazisty zespół ostatnich lat, czyli Starcrawler. Czuć w nim wyraźny gen legendarnej Nirvany, ale w wydaniu nieco rzadziej niż tam depresyjnym, a częściej pełnym nieokrzesanej, punkowej i trochę pozytywniejszej, kalifornijskiej energii. Nie mówiąc już o tym, że wokalistka zespołu, Arrow De Wilde, mogłaby swoją charyzmą obdzielić co najmniej kilka topowych gwiazd muzyki.
A Wy? Czego będziecie w wakacje słuchać przy grach i nie tylko?